Epizod 2
Podeszłam do swojej szafki z książkami. Otworzyłam ją za
pomocą szyfru i zaczęłam szukać podręcznika od chemii. Nagle usłyszałam znajomy
głos.
- Hej Mika. Co się stało, że nie śpisz przy stole na
podwórku?
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam w bok. Wiedziałam. Obok
mnie stał Rivel i szczerzył zęby. Chodzimy do tej samej klasy i oboje nie przepadamy
za sobą.
- A co się stało, że masz taką twarz?- odpowiedziałam –
Wiesz, słyszałam że jak kobieta i mężczyzna podczas stosunku się śmieją to
urodzi im się mądre i piękne dziecko. Szkoda, że twoi rodzice o tym nie
słyszeli – zamknęłam drzwiczki szafki, odwróciłam się do niego plecami i
ruszyłam przed siebie. Wiedziałam, że gdy odchodziłam gapił się na mnie dalej
szczerząc kły.
Weszłam do klasy. Nie spojrzawszy nawet na nikogo od razu
skierowałam się prosto na swoje miejsce. Siedziałam przy oknie, w
przedostatniej ławce razem z Carmen. Rzuciłam torbę pod ścianę i osnułam się na
krzesło. Podparłam pięścią brodę i wyjrzałam przez okno czekając na
nauczyciela. W sali było głośno więc nici z małej drzemki. Wszyscy przejmowali
się sprawdzianem, kilka osób robiło ściągi lub wymieniało się informacjami. Carmen
też robiła powtórkę, czytała jeszcze raz notatki. Nagle poczułam czyjś wzrok na
sobie. Nie zmieniając pozycji przewróciłam oczami w bok. Rivel siedział w
środkowym rzędzie tyłem do tablicy i gadał z kumplami. Nagle spojrzał w moją
stronę. Gdy tylko dostrzegł moje oczy uśmiechnął się zadziornie. Przechyliłam
lekko głowę i pokazałam mu środkowy palec. Wtedy znów się wyszczerzył. W tym
samym momencie do środka wszedł nauczyciel. Schyliłam się żeby wyjąć z plecaka
piórnik. Pan Henderson rozdał sprawdziany i wszyscy zamilkli. Po kilku minutach
ktoś zaczął szeptać.
- Słyszę głosy! – powiedział głośno nauczyciel.
- Ja też proszę pana, ale ja się leczę – odezwał się
Rivel. Cała klasa pękła śmiechem.
- Cisza! – wrzasnął Pan H. – Bardzo śmieszny żart panie Audrey.
Przy sprawdzaniu twojego egzaminu jestem pewien, że ja się pośmieje.– ten oto
mężczyzna został przydzielony do naszej klasy. System w naszej szkole obejmuje
jednego nauczyciela do wszystkich przedmiotów na jedną klasę. Dlatego lepiej z
nim nie zadzierać. Pan H. jest wykształconym człowiekiem.
Kiedy lekcja się skończyła wstałam z miejsca, odniosłam
podpisaną pracę i wyszłam z sali.
- I co? Jak ci poszło? – spytała Carmen gdy już mnie
dogoniła.
- Bo ja wiem, nie oceniam.
- Ja liczę chociaż na trzy.
- Chciałabyś sześć, uczysz się na pięć, umiesz na cztery,
piszesz na trzy, spodziewasz się dwa, dostajesz jeden
- Mówisz o sobie?
- Ta.
- Hej dziewczyny – podbiegła do nas Megg – Poznajcie
Mike’a. Jest nowy w mojej klasie. Nie zna nikogo ze szkoły więc pomyślałam, że
przedstawię mu naszą paczkę.
- A co my kółko wzajemnej adoracji – mruknęłam pod nosem.
- Nie zwracaj na nią uwagi. Zachowuje się tak bo sprawdzian
jej nie poszedł.
- Wal się.
- Ja jestem Carmen – powiedziała podając nowemu rękę.
- Mike – brunet uśmiechnął się miło.
Dziewczyny spojrzały na mnie. Westchnęłam.
- Mika, cześć.
- Cześć Mika – znów się uśmiechnął.
- Chodźcie, mamy pół godziny nim zaczną się następne
zajęcia – powiedziała Megg.
Po kilku dniach
okazało się, że Mike jest całkiem spoko. Został kolejnym, członkiem naszej
grupy.
***
Jestem wystrojona w białą, zwiewną, suknię sięgającą do
kolan, a na nogach mam delikatne białe buciki na niewysokim obcasie. Moje
długie brązowe włosy są rozpuszczone i falują na wietrze gdy idę powoli przed
siebie. Stąpam szeroką, kamienistą ścieżką w wielkim ogrodzie z fontanną. Wpatrzona
w stojący przede mną obiekt cały czas krok po kroku maszeruję przed siebie.
Naprzeciw mnie stoi osoba. Mężczyzna o czarnych włosach. Które sięgały mu do
ramion i zaczesane były do tyłu za uszy. Stoi w bezruchu tyłem do mnie
trzymając ręce w kieszeniach swojego białego eleganckiego garnituru i ogląda
jedną z przepięknych rzeźb w ogrodzie. Nagle postać poruszyła się, jakby
wiedziała, że nadchodzę. Dżentelmen wyjął ręce z kieszeni spodni i zaczął
powoli odwracać się za siebie. Nie zatrzymując się szłam jakby zahipnotyzowana.
Nagle moja postać odwróciła się i w końcu mogłam ją ujrzeć. Zatrzymałam się
niecałe trzy metry przed nią. Kiedy mężczyzna dostrzegł mnie uśmiechnął się delikatnie
i tak uwodzicielsko, że aż nabrałam powietrza w płuca. Jego rysy twarzy były idealne, bez
jednej skazy. Nie mogłam oderwać od niego wzroku, ponieważ jego twarz, tak
odmienna od wszystkich, była przerażająco niemożliwie wręcz piękna. Stałam i po
prostu patrzyłam na niego z niedowierzaniem, jak na jakieś boskie dzieło
sztuki. Dopiero po chwili zorientowałam się, że cały czas trzymam powietrze w
płucach. Wypuściłam je wolno. Mężczyzna cały czas uśmiechnięty wyciągnął ku
mnie swoją dłoń. Bez zastanowienia podeszłam bliżej niego. Zatrzymałam się tuż
przy nim. Najpierw spojrzałam na jego dłoń później podniosłam wzrok i
spojrzałam mu w oczy. Odwzajemniłam się lekkim uśmiechem i z wolna podałam mu
swoją dłoń. Ten przyciągnął mnie do siebie tak, że staliśmy teraz w pozycji do
tańca. Ni stąd ni z owąd zaczęła lecieć nastrojowa muzyka. Ruszyliśmy z miejsca
i zaczęliśmy wirować w rytm muzyki. Wszystko działo się tak powoli. Czy to
niebo? Jestem w niebie? Gdy skończyliśmy nasz taniec podniosłam głowę i po raz
kolejny spojrzałam w jego ciemne oczy. Były jak bezkresne morze namiętności,
takie głębokie, można by w nich utonąć. Mężczyzna znów uśmiechnął się
delikatnie, ujął moją twarz w dłonie i pochylił się nade mną.
***
Zerwałam
się gwałtownie i usiadłam na łóżku.
-
Mówię budź się już – usłyszałam.
Odwróciłam
głowę w bok. W drzwiach stał Shon – mój starszy brat.
-
Ty mnie obudziłeś? – spytałam.
-
Nie. Krasnoludki.
-
Po cholerę żeś to robił idioto?! – wrzasnęłam – Przecież jest sobota! -
sięgnęłam po kapeć, który leżał przy łóżku i rzuciłam nim w jego stronę –
Wszystko psujesz jak zawsze ! - Shon
zrobił unik i spojrzał na mnie z irytacją.
-
A co? Śniło ci się cos fajnego? – spytał dokuczliwie.
-
Won z pokoju! Już!
-
Matka kazała cię obudzić bo jedziemy na zakupy i zostajesz sama. I przestań
drzeć gębę.
-
Więc nie mogliście mnie po prostu zamknąć w domu i nie budzić? Wszyscy
zgrywacie inteligentnych a jak przychodzi co do czego to wychodzi na jaw ta
wasza inteligencja.
-
Jest już po trzynastej. Mogłabyś w końcu…
-
Won powiedziałam!
Shon
skrzywił się i wyszedł.
-
A drzwi za dupą nie umiesz zamknąć?!
Wstałam
ze złością, podeszłam do drzwi żeby je zamknąć i wróciłam z powrotem do łóżka. Leżałam
i myślałam o tym co mi się przyśniło. Dlaczego byłam taka zła, że Shon mnie
obudził? Bo chciałabym by to była prawda.
-
Ale… dlaczego on? – spytałam sama siebie. Zanim się spostrzegłam miałam już
mokre od łez policzki. Po prostu leżałam tak przez dobrą godzinę marzyłam i
płakałam. Gdy nagle zadzwoniła moja komórka, ocknęłam się do świata żywych.
Podniosłam się z łóżka, podeszłam do biurka i złapałam za telefon patrząc na
numer który pokazywał się na wyświetlaczu.
-
Tak, słucham.
-
Siema ! Dziś sobota, starsi wyjechali, więc mamy całą chatę dla siebie. Babski
wieczór zaczyna się o dwudziestej. Będziesz oczywiście?
-
Hey, Carm. Wiesz… dziś chyba nie za bardzo… - pociągnęłam nosem.
-
Płaczesz?
-
Nie.
-
To czemu ciągasz nosem?
-
Kroiłam cebule.
-
A ta twoja cebula była ubrana w biały garnitur?
-
Carm…
-
Słuchaj, przyjdź dziś do mnie. Mówię, ci, będzie fajnie.
Po
krótkim namyśle doszłam do wniosku, że Carmen może mieć racje. Lepsze to niż
leżenie cały dzień w łóżku.
-
No dobra. To do dwudziestej.
-
Czekam!
Rozłączyłam się
i odłożyłam telefon z powrotem na biurko. Podeszłam do okna i otworzyłam je
biorąc głęboki wdech. Popołudniowe słońce
skryło się już za chmury, które zasnuły niebo i właśnie zaczął padać miarowy
deszcz.